warto bylo ROK czekać… na publikacje po slowacku

Prekvapujúci vzťah Esterházyho k Eduardovi Tesárovi a hrdinom z Bielej légie
 

„W jednej chwili straciłem wszystko, pozostała mi tylko wiara w Boga i nadzieja. Gdyby nawet nie to, gdyby nie zostało mi to głęboko wpojone, życie nie miałoby dla mnie żadnego sensu”.

Fragment ostatniego listu rozstrzelanego Antona Puczika do rodziców

71 lat temu, 20 lutego 1951 r., w Bratysławie stracono trzech młodych mężczyzn za to, że nie pogodzili się z niepowstrzymanym, gwałtownym rozwojem komunizmu. Podjęli próbę dokonania rzeczy niemożliwej, zakładając na Słowacji nielegalny ruch bez użycia przemocy pod nazwą Biały Legion. Albert Púčik, Anton Tunega i Eduard Tesár byli głęboko wierzącymi katolikami i słowackimi patriotami, którzy nie wyrzekli się swoich zasad ani pragnienia lepszego, bardziej ludzkiego świata. Nie pogodzili się z nadejściem totalitaryzmu i przeciwstawili się mu.

Ze względu na swój chrześcijański światopogląd mogli czuć się zepchnięci na margines, więc może myśleli, że nie mają nic do stracenia. Ci trzej dobrzy przyjaciele z dzieciństwa od 1945 r. marzyli o wolności, o swobodnym praktykowaniu swojej wiary i dla tych szlachetnych celów zaczęli się organizować. Aby zlikwidować komunizm, utworzyli sieć informacyjną, która wysyłała wiadomości na Zachód, aby ujawnić prawdziwą naturę komunistycznej dyktatury. Oczekiwali więc pomocy z Zachodu i nie byli w swoich naiwnych oczekiwaniach odosobnieni w tamtym czasie i w tamtym regionie. Komunizm powinien był upaść inaczej, a nie po kolejnej wojnie.

Niestety, tajna policja, kontrolowana z Moskwy, nie miała problemów z infiltracją organizacji, w wyniku czego w styczniu 1949 r. aresztowano 74 członków Białego Legionu, a po roku aż 48 z nich zostało bezlitośnie skazanych.  

Albert Puchik, Anton Tunega i Eduard Tesar zostali skazani w pierwszej instancji na karę dożywotniego więzienia. Jednak prokurator Anton Rasla uznał to wszystko za niewystarczające i złożył apelację, w której domagał się zaostrzenia wyroku. To, o co prosił, otrzymał na rozprawie apelacyjnej. Trzej młodzi mężczyźni musieli trafić na szafot, podobnie jak wiele innych niewinnych ofiar systemu komunistycznego. Areszt tymczasowy aż do egzekucji spędzili w więzieniu Leopold.

To właśnie tutaj rozpoczyna się cenna relacja słowacko-węgierska, która na Słowacji nie jest jeszcze dostatecznie znana.

W tym czasie w Leopoldowie komuniści uwięzili również Jana Esterházy’ego. I to właśnie między nim a chłopcami z legionu nawiązała się więź, która wykraczała poza ziemski wymiar.

O tym, że się poznali, dowiadujemy się z listu siostry Esterházy’ego, Marii Esterházy Mycielskiej, skierowanego do ich starszej siostry Lujzy. Maria odwiedziła swojego brata Jana w więzieniu, a po wizycie, we wspomnianym już liście z 27 marca 1951 r., czytamy:

„Jan ze wzruszeniem opowiadał o tym, że ma nowego patrona w niebie, nazywa się Eduard, z którym on i ja byliśmy razem tutaj [w Leopoldowie] od dłuższego czasu i bardzo się polubiliśmy, ale teraz jego towarzysz skończył jak pradziadek Jana [tj. Jan Jeszenak, który został powieszony przez Haynau, przyp. autora], i Jan mówi, że ten Eduard bardzo mu teraz pomaga z nieba, i prosi, żebyśmy i my prosili o jego wstawiennictwo”.

Temat ten kontynuuje w kolejnym liście, napisanym 1 kwietnia: „Pocieszam się myślą, że Pan Bóg rozliczył się z dodatkowych, niepotrzebnych cierpień zadanych jemu (tzn. Janowi Esterhazy’emu) i wynagrodzi mu je, skoro w ciągu sześciu lat doświadczył tak wiele i znosił to wszystko z taką cierpliwością. Kiedy mówił o swoim młodym przyjacielu (Edwardzie), było oczywiste, że jego przypadek głęboko nim wstrząsnął. Ale dobre jest to, że ma on teraz jednego drogiego towarzysza (w niebie). Dziś mija 6 lat. Wspomnienia kłębią się w mojej głowie. John naprawdę korzysta z pomocy swojego Eduarda. Nieoczekiwanie przywiózł mi już wózek drewna (do ogrzewania). Proszę, zwróćcie się także do niego!”.

Trudno sobie wyobrazić, jak wiele takich przerażających historii Jan i jego współwięźniowie musieli oglądać za murami więzienia i jak wiele z nich zniekształcało wzajemne relacje między tymi, którzy byli w środku, a światem zewnętrznym. Od historyka Róberta Letza, który napisał książkę (Przesłanie do żyjących…) o historii trzech młodych męczenników, dowiedziałem się, że Eduard Tesár urodził się w Budapeszcie. Jego ojciec był pracownikiem kolei w monarchii i wraz z rodziną przeniósł się tam za pracą. Jeśli więc Eduard urodził się tam, w Budapeszcie, to prawdopodobnie mówił także po węgiersku lub przynajmniej rozumiał ten język. Jeśli nie, mógł rozmawiać z Esterházym po słowacku, ponieważ biegle władał tym językiem. Kto wie, o czym mogliby wymieniać poglądy w cieniu szubienicy? O więzieniu? Czy raczej o wolności? O zbliżającej się śmierci czy raczej o zbliżającym się życiu (wiecznym)? O nieludzkich warunkach świata zewnętrznego (więziennego) czy raczej o ostatecznych, wielkich prawdach życiowych?

A co takiego mogło być w tajemnicy, że Jan Esterházy zdobył serce tego młodego słowackiego dzielnego człowieka (w chwili egzekucji miał zaledwie 29 lat), że poczuł się poruszony, by opowiedzieć swojej młodszej siostrze Marii kilka krótkich informacji o nim, mimo że czyniąc to, w imię „zakazanego tematu”, ryzykował koniec widzenia, a może nawet poprawkę (czyli okrutną izolatkę), która odbywała się pod czujnym okiem nieugiętego strażnika? Istniejący między nimi związek uczuciowy musiał jednak działać także w drugą stronę, skoro Ján Esterházy niemal natychmiast po egzekucji mógł zakosztować niebiańskiej pomocy swojego słowackiego przyjaciela o czystym sercu

Według opisu Róberta Letza wszyscy trzej stawali przed katem z podniesionymi głowami i duszami, jako ci, którzy wiedzą, za co umierają, i którzy wiedzą też, że ich śmierć nie zostanie zachowana w pamięci następnych pokoleń jako bezsensowne zniszczenie, ale jako ofiara za wolność ich narodu. Tak więc Ján Esterházy z pewnością towarzyszył swojemu młodemu słowackiemu przyjacielowi na „spalok” z modlitwą i modlił się za niego nawet po jego śmierci. Modlił się za niego tak długo, aż na podstawie wewnętrznego (nieznanego nam) doświadczenia doszedł do wniosku, że „nie za niego, ale do niego powinien się modlić”. Spróbujmy sobie wyobrazić naszymi duchowymi oczami, że Ján Esterházy, jako wierzący chrześcijanin i dumny Węgier, upokorzony i udręczony, modli się o niebiańskie wstawiennictwo do młodego Słowaka, który poświęcił swoje życie za wolność swojego narodu. Skąd jednak miał pewność, że jego młody słowacki przyjaciel tak szybko stał się uczestnikiem niebiańskiej radości?  

Jeśli nie z innych miejsc, to ze Słowa Bożego, które mówi: „Uczcie się czynić dobro, szukajcie sprawiedliwości, bierzcie na siebie sprawę uciśnionych, wymierzajcie sprawiedliwość bezdomnym, wstawiajcie się za wdowami! Pozwól nam tylko przyjść i sądzić” – mówi Pan. Jeśli wasze grzechy są szkarłatne, mogą się stać białe jak śnieg”. (Księga Izajasza 1, 16-18)

Jeśli weźmiemy pod uwagę, z jaką pewnością Esterházy mówi o dalszym życiu swojego zamęczonego przyjaciela, obdarzonego wiecznym zbawieniem, to być może uda nam się również wyrobić sobie mgliste pojęcie o wielkości i głębi wiary, pokory i solidarności, które tak bardzo charakteryzowały postawę naszego brata Jana w czasie jego cierpienia. I jeszcze jedno pytanie: kto wie, o co mógłby poprosić swojego nowo poznanego niebiańskiego przyjaciela, gdyby jego pomoc była natychmiast dostępna w mrocznym świecie więzienia?

Rozważając te momenty łaski, możemy też sami wyrobić sobie pewne wyobrażenie o jedności ducha, jaką wspólne cierpienie tworzyło w ogromnej większości uwięzionych, którzy razem cierpieli i razem mieli nadzieję (bo pewnie były i wyjątki). Na jakiej solidnej podstawie można by urzeczywistnić to wspólne cierpienie, o którym marzył Esterhazy i o którym tak często wspomina, budując pokojową przyszłość naszych narodów?

Jestem głęboko przekonany, że nie tylko ich męczeństwo, ale także ich życie i głęboka duchowa przyjaźń, którą dzielili w więzieniu, są dla nas przykładem i zobowiązaniem do solidarności i współpracy.

Przetłumaczono z www.DeepL.com/Translator (wersja darmowa)